Dnia 1 marca 2019 roku Ministerstwo Edukacji Narodowej zarejestrowało
na stronie Rządowego Centrum Legislacji
projekt zmiany ustawy - Karta Nauczyciela oraz niektórych innych ustaw.
Z projektu tego wynika, że wzrost wynagrodzeń nauczycieli o kolejne 5% zostanie przyspieszony o 4 miesiące -
czyli zamiast wzrostu od 1 stycznia 2020 roku, nastąpić to ma z dniem 1 września 2019 roku.
Korzyści brutto przeciętnego nauczyciela pracującego w oświacie samorządowej, wyniosą z tego tytułu za cztery miesiące łącznie około tysiąca złotych.
Jeżeli odliczy się od tego 13,71% na składki na ubezpieczenia społeczne po stronie pracobiorcy,
to zostanie im (nauczycielom) średnio po około 860 zł za cztery miesiące (215 zł na miesiąc - do opodatkowania).
Wszyscy nauczyciele powinni się dowiedzieć o tym, że każdy tysiąc złotych ich wynagrodzenia brutto,
to nie tysiąc złotych brutto wynagrodzenia policjanta, bo ci nie płacą składek na ubezpieczenia społeczne.
Choć policji nie objęła żadna reforma, jak nauczycieli - szczególnie na głębokiej prowincji,
to ich wzrost wynagrodzenia (miesięcznego) od 1 stycznia wynosi 655 zł brutto, a kolejną podwyżkę o 500 zł mają zapowiedzianą od 1 stycznia 2020 roku.
Można udowodnić, że efektywny kwotowy wzrost wynagrodzeń nauczycieli - poprzez 3 razy po 5%, jest wart tyle, co
pierwsza podwyżka dla policjantów.
Policjanci, jako stróże prawa, wywalczyli sobie takie podwyżki poprzez nagminne pójście na L4, i nikt ich za to nie ściga,
a nauczyciele za podobną akcję i to w znacznie ograniczonym zakresie mają problem z ZUS.
I nie chodzi mi tu o przeciwstawianie jednych drugim,
a o to, że są oni inaczej traktowani przez stosowanie wobec nich prawa.
Wbrew zapewnieniom Zalewskiej, że w związku z jej reformą żaden nauczyciel nie straci pracy,
od 1 września 2019 roku część nauczycieli szczególnie na głębokiej prowincji straci pracę,
pozostali dostaną marne korzyści,
a Zalewska za to dostanie brylanty, i zacznie brylować po jeszcze większych salonach.